Ta przeraźliwa pustka, której nie da się przelać na papier. Pożera mnie. Zjada. Zagryza. A z bólu tylko płakać mogę. I tak przez całe życie? Uciekłam od ludzi w świat swego pokoju. W ciszy się zamknęłam. I dławię się tą ciszą. Lecz niezmiennie wciąż do niej powracam. Z niemym krzykiem rzucam się w sobie na oślep. Lecz ranię tylko duszę.
Jestem sobie jedynym towarzyszem, a przecież nienawidzę siebie tak mocno, jak mocno gwiazdy przytwierdziły się do nieba.
Świat ciszy to świat fantazji i marzeń. Tak, marzę codzień, że wyrwę się z tego obłędu.
A tymczasem tu ciągle pustka. Gdzieś na korytarzu, wciąż słychać obce kroki. Czyjeś stopy w rozklekotanych kapciach przemierzają wolną przestrzenią.
Nasłuchuję. Przelewam się w sobie, jak piasek w starej klepsydrze. Odmierzam swój czas. Im więcej mnie ubywa, tym więcej poza mną, tym mniej przede mną.
I bliżej tak. Krok za krokiem. I ciszej tak. Szept za szeptem. I czekam tak.
Rok za rokiem.